Uta wrzesień

loga na www miedzy banery

Eurowag

loga na www miedzy banery

Goldhofer

loga na www miedzy banery

tomtom

loga na www miedzy banery

MAN TGX MY24 Banner 1170 x 150

loga na www miedzy banery

negometal wrzesień

loga na www miedzy banery

Prometeon luty

loga na www miedzy banery

hella wrzesień

loga na www miedzy banery

Hengst maj

loga na www miedzy banery

Kaessbohrer wrzesien

loga na www miedzy banery

bp 2024 karta bp Plus Aral 1170x300px 3

Rodzina w komplecie

Fabrykom w Ursusie i Brnie wdrożenie całej rodziny ciężkich ciągników zajęło dekadę.

Pierwszy ciężki ciągnik C-385 wyjechał z hal podwarszawskiego Ursusa 10 sierpnia 1969 roku. Jego odpowiednikiem był Zetor Crystal 8011, który zjeżdżał z taśmy montażowej ZKL Brno. Był to dopiero pierwszy, 80-konny model całej gamy polsko-czeskich ciągników, przygotowanej przez personel Polsko-Czechosłowackiego Ośrodka Badawczo-Rozwojowego Ciągników Rolniczych (PCOBRC, a po czesku CSPSPVVT) w Brnie.

 

Ostatnie projekty z Brna

Docelowo maszyny miały otrzymać cztero- i sześciocylindrowe silniki o mocach od 80 do 160 KM oraz napęd na tył lub na obie osie. – Opracowanie napędu na przód zaprojektowaliśmy jeszcze w 1967 roku, gdy w ośrodku konstrukcyjnym już zaczęło nas ubywać. Miałem do skonstruowania tylko fragmencik sprzęgła przedniego napędu, które potem były produkowane w zakładzie w Chełmie – wspomina członek zespołu PCOBRC Kazimierz Deja.

Dołożenie napędu na przednią oś wymagało jego wyprowadzenia z tylnego mostu oraz zastosowania sprzęgła wielotarczowego. W wersji z napędem na obie osie liczba biegów nie zmieniła się. – W tylnym moście koła napędzające wał miały stałe zazębienie. W tylny most wmontowany był bęben sprzęgła połączony wałem przegubowym z przednim mostem napędowym. To była zgrabna konstrukcja – uważa Deja.

Dodaje, że kierowana przez Edwarda Habicha katedra na Politechnice Warszawskiej badała konstrukcję układu napędowego prototypów na specjalnym stanowisku, czy nie występuje moc krążąca. – Przednie koła muszą mieć ciut większą prędkość niż tylne, żeby nie były pchane – tłumaczy Deja.

Polscy konstruktorzy byli także świadkami operacji Dunaj, czyli najazdu „bratnich armii Układu Warszawskiego” 21 sierpnia 1968 roku na Czechosłowację, która chciała wprowadzić „socjalizm z ludzką twarzą”.
– Przez całą noc trudno było spać, bo na lotnisku w Brnie bez przerwy lądowały samoloty. Rano kolega puka do drzwi: zobacz przez okno. Akurat wychodziło na skrzyżowanie dróg na Wiedeń i Pragę. Na górce zobaczyłem pełno samochodów, sowieckich żołnierzy, wystające ze wzniesienia lufy dział skierowane na miasto. A samoloty – 14 „antków” wylądowało nocą w Brnie z desantem. Idziemy do pracy? Idziemy. Jedziemy tramwajem, nagle wszystko stanęło, a rząd sowieckich żołnierzy z automatami stoi wzdłuż krawężników. Doszliśmy pieszo do biura, jego dyrektorzy (Wrana i Sławski) podjęli decyzję o internowaniu polskiego personelu PCOBRC w domu. Dwóch krewkich kolegów z obu stron pobiło się. Trzy tygodnie siedzieliśmy w domu, żona musiała zdobyć wyżywienie dla siedmiu osób, bo akurat poprzedniego dnia przyjechała do nas rodzina. Ekspedientka poprosiła żonę, żeby nie stała w kolejce, bo ją znają i wyniosła jej jedzenie od tyłu sklepu.
Odczuwaliśmy wtedy ostracyzm ze strony czeskich sąsiadów z osiedla. Natomiast czescy koledzy konstruktorzy zachowywali się poprawnie, byli w porządku – zapewnia Deja.

Wspomina, że 1968 roku zmienili się doradcy biura konstrukcyjnego. – Niektórzy wyjechali, a pod koniec 1970 roku zostało nas dwóch: Zdzisław Mendza i ja. Ośrodek wypełnił zadanie, dokumentacja techniczna (która należała do Polski i do Czechosłowacji) poszła do fabryk i opiekowali się nią ludzie z produkcji, pilnujący odchyłek technicznych. Ostatnie pół roku pracy w Czechosłowacji nie byłem konstruktorem, likwidowaliśmy mieszkania po pracownikach PCOBRC. Brało się klucze od mieszkań i zatrudniało przewoźników do transportu mebli, które trafiły do ośrodka wypoczynkowego Ursusa w Popowie – zaznacza Deja.

Do Polski wrócił 19 grudnia 1970 roku do. – Właśnie tego dnia dowiedziałem się, że lekarze nie pozwolili Gomułce piastować urzędu, bo wysiadł mu wzrok – wspomina Deja.

 

Wersje z Perkinsem

Za rozwój konstrukcji ciągników w Zrzeszeniu Przemysłu Ciągnikowego odpowiadał Zakład Doświadczalny. Jego głównym konstruktorem był Jerzy Wyglądała. – Przesłana z Czechosłowacji dokumentacja stopniowo trafiała do produkcji i dość gładko to wszystko poszło – ocenia Wyglądała.

C-385 był ciężki i miał stosunkowo niewielką moc jednostkową (poniżej 40 kg na KM), więc jako kolejna wersja pojawił się mocniejszy Ursus 1201, czyli 6-cylindrowa wersja ciężkiego ciągnika. Premierę miała w Dniu Metalowca, czyli 31 marca 1973 roku, gdy ruszyła oficjalnie jej produkcja. Pod maską pracował czechosłowacki, 112-konny silnik Zetor, który powstał przez dodanie dwóch cylindrów do jednostki montowanej w C-385. Ciągnik był także dłuższy od wersji czterocylindrowej, rozstaw osi wzrósł o 310 mm, do 2.695 mm.

Mocniejszy model zachował jednotarczowe, suche sprzęgło oraz przekładnię mającą 8 biegów w przód i 4 w tył. Na życzenie fabryka oferowała sterowany hydraulicznie wzmacniacz momentu, czyli przekładnię planetarną, dający 16 biegów w przód i 8 w tył. W tylnym moście konstruktorzy zastosowali znane ze słabszego modelu zwolnice planetarne.

Tylny WOM (wałek odbioru mocy) pracował z dwoma prędkościami: 540 i 1.100 obr./min, komfort pracy traktorzysty podnosił mechanizm kierowniczy ze wspomaganiem hydraulicznym, a poza tym ciągnik miał podobnie jak słabszy model hydrauliczne hamulce tarczowe, podnośnik hydrauliczny z regulacją pozycyjną mieszaną i siłową, obwód hydrauliczny II służący do napędu narzędzi i maszyn posiadających własne cylindry hydrauliczne.

Całkowicie obudowana kabina konstrukcji ramowej zapewniała maksymalny komfort i bezpieczeństwo kierowcy. Ursus C-385 miał także wady, jak brak regulacji wzdłużnej fotela kierowcy, wymagał również zbyt dużych sił na pedałach. Mimo to traktorzyści chwalili warunki pracy. – Na tamte czasy to były dobre ciągniki, pozwalały zrobić w polu dużo motogodzin. Jeśli były użytkowane z dbałością, to spisywały się na medal. C-385 to luksus, kabina na poduszkach gumowych, odizolowana od drgań, ogrzewana, gdy z blaszanej kabiny C-360 człowiek wychodził głuchy. Tymczasem komfort C-385 przyciągał do ciągnika, który miał także wspomaganie kierownicy – podkreśla mechanik w POM Skoczów Tadeusz Gruszczyk.

Zaznacza, że użytkownik musiał pamiętać, aby czyścić mokry filtr oleju, montowany przed chłodnicą wody. – Filtr cyklonowy miał na dole pojemnik z olejem i gdy puszczała uszczelka, co się czasem zdarzało, resztki oleju z pojemnika wentylator przeciągał na chłodnicę. Suche hamulce tarczowe działały w porządku i jak na tamte czasy były trwałe i niekłopotliwe – ocenia Gruszczyk.

Ursusy C-385 pracują jeszcze na polach. – Niejeden rolnik, który kupił zachodni ciągnik, przerażony kosztem jego naprawy przekraczającym niekiedy wartość pojazdu, wrócił do Ursusa – dodaje Gruszczyk.

Zakład Doświadczalny przygotował także eksportowe wersje ciężkiego Ursusa, wyposażone w 4- i 6-cylindrowe silniki Perkinsa. Poszukiwanie eksportowych nabywców było wymuszone mniejszym od spodziewanego zainteresowaniem krajowych nabywców.

Przygotowana w lutym 1972 roku przez ZPC dla Ministerstwa Przemysłu Maszynowego analiza wskazywała, że „Najniższe wykorzystanie projektowej zdolności produkcyjnej występuje w ciągnikach 385, z uwagi na ograniczenia kooperacyjne w dostawach z CSRS oraz niższe niż przewidywano zapotrzebowanie odbiorców krajowych na ten ciągnik. Aktualnie weryfikowany i aktualizowany jest projekt rozbudowy dla zmniejszonego z 10.000 do 5.000 szt. programu produkcyjnego docelowej produkcji ciągników kołowych 385.”

Ciężkie maszyny lepiej sprzedawały się w Czechosłowacji co doprowadziło do podpisania 14 stycznia 1972 roku przez dyrektorów CHZ Motokov (dyr. J. Machaj) i Agromet-Motoimport (dyr. S. Niegowski) umowy na dostawę 1.500 ciągników C-385 do Czechosłowacji. Był to pierwszy przypadek dostawy polskich ciągników do południowego sąsiada.

 

Napęd na wszystkie koła

Na przednią oś C-385 przypadało 1.710 kg, więc przednie koła z oponami 7,50-20” łatwo grzęzły nawet na lekko zawilgoconych glebach. Niektórzy użytkownicy dopytywali o ciągniki z napędem na wszystkie koła.

Po negocjacjach polsko-czechosłowackich, oba kraje kupowały początkowo przednie mosty w Rumunii w Uzina Tractorul Brasov. Docelowo Zjednoczenie Przemysłu Ciągnikowego i Maszyn Rolniczych przydzieliło produkcję przednich mostów do ciągników ciężkich Zakładom Mechanicznym w Gorzowie Wielkopolskim. Przedstawiciele ZM Gorzów brali udział w rozmowach technicznych z Czechosłowakami w Brnie w Czechosłowacji. – Projekt znajdował się pod lupą władz u nich i u nas, terminy były święte – zapewnia były dyrektor techniczny ZM Gorzów Witold Głowania.

ZM Gorzów przygotował prototypową przekładnię kierowniczą i most napędowy zgodnie z harmonogramem i wysłał do Czech. – Pracownicy Zetora zarzucili nam niską jakość prototypowych części i że winni jesteśmy opóźnień. Stworzyłem grupę majstrów i techników, sam z nimi pojechałem do Brna. Trafiliśmy w niedzielę, Czesi dali nam przepustki na zakład żebyśmy poprawili nasze części, ale gdy wypili po kieliszku przywiezionej przez nas wódki wyjawili, że części są dobre i nic przy nich nie trzeba robić, a opinia Zetora wynika z ich opóźnień w realizacji harmonogramu. W niedzielny wieczór był z nami szef kontroli jakości Zetora Brno i zapewnił, że wszystko jest w porządku. W poniedziałek rano spotykaliśmy się w dyrekcji i gdy Czesi zobaczyli mnie, myślałem, że pospadają z krzeseł. Nie wiedzieli, że dyrektor techniczny z Polski pracował w niedzielę. Zrobił się popłoch jak nie wiem co, ale ja nie dałem po sobie niczego poznać, zapewniłem, że wszystko poprawiliśmy i usłyszeliśmy, że Czesi nie mają żadnych zastrzeżeń – wspomina Głowania.

Dodaje, że mieszana czesko-polska komisja, czyli „smiszanka”, odbywała się raz na 2 miesiące. – Spotykaliśmy i na zmianę jeździliśmy – opisuje Głowania. Ocenia, że przedni most napędowy to skomplikowany element. – Chyba nawet bardziej złożony niż skrzynia biegów. Jego produkcją zainteresowani byli Czechosłowacy i Polacy. Wysoki koszt przygotowania produkcji skłonił do rozmów z niemiecką firmą Zahnrad Fabrik. Chcieliśmy zastosować konstrukcję ZF, ponieważ w uruchomieniu byłaby to tańsza sprawa i chcieliśmy podzielić pracę: my wytwarzać na ich potrzeby, a oni na nasze. Nasze były mniejsze, co trzeba powiedzieć. Mimo że byliśmy z krajów socjalistycznych, a zakład (położony w pobliżu niemiecko-austriackiej granicy) miał także asortyment wojskowy, Niemcy nie robili sekretu i nie zabraniali wejść do hal – zaznacza Głowania.

Przyznaje, że specjalnie nie było potrzeby inwestycji w ZM Gorzów dla uruchomienia produkcji przednich osi. – Produkcja przednich mostów zbiegła się z licencją MF. Dyrektor naczelny Ursus Zdzisław Kuhn powoływał dyrekcję naszego zakładu. W okresie rozbudowy często jeździliśmy do Warszawy, co najmniej raz na tydzień musieliśmy tam się meldować. Żadnych autostrad nie było, co oznaczało 6 godzin jazdy w jedną stronę, gdy teraz są 4 godziny – porównuje Głowania.

W 1973 roku Ursus i Zetor wyprodukowały pierwsze egzemplarze 6-cylindrowego ciągnika z napędem na przednie koła, a produkcja seryjna tego modelu oznaczonego 1204 ruszyła w listopadzie 1974 roku. W kolejnym roku kalendarzowym zakłady rozpoczęły wytwarzanie Ursusa C-385A z napędem na przednie koła.

Po podpisaniu licencji z Massey-Ferguson, na rozbudowę gorzowskiej fabryki poszły duże pieniądze. – Na świeżym polu powstał olbrzymi, nowoczesny zakład. Był to od Szczecina po Wrocław włączając najnowocześniejszy zakład w całym zachodnim pasie kraju. Otrzymaliśmy centra sterowane numerycznie, co zapewniło elastyczność produkcji. U nas była tylko jedna sztywna linia do wytwarzania przedniego wspornika, na którym opierał się silnik i przednia oś. Maszyna była zakupiona w Renault. Dlatego najdelikatniejsze, najbardziej szlachetne podzespoły trafiły do Gorzowa. Brytyjsko-polska komisja techniczna uznała, że technicznie ten zakład jest najbardziej zaawansowany w całym ZPC po warszawskim Ursusie – podkreśla Głowania.

 

Najmocniejszy wariant

Produkcja podstawowego modelu powoli rosła, na początku lutego 1973 roku z Ursusa wyjechał 5-tysięczny C-385, a w połowie maja następnego roku 10-tysięczny. Na eksport trafiło 60 proc. tych ciągników, w tym do klientów we Francji, Szwecji, Czechosłowacji, Hiszpanii, Irlandii, a w 1974 roku pierwsze 500 także do USA.

Załoga przyznawała, że na pierwsze 10 tys. trzeba było czekać 5 lat, ale obliczała, że kolejne wyprodukuje w 3 lata, choć brakowało rąk do pracy, a na wydziałach o ciężkich warunkach pracy notowano wysoką rotację.

Zagraniczni odbiorcy domagali się mocniejszych maszyn, na 160-konną wersję naciskali także Czechosłowacy. Ministerstwo Przemysłu Maszynowego nie było zainteresowane tak mocną maszyną, wskazując na umowę z ZSRR, który miał dostarczać najmocniejsze ciągniki. – U nas sceptycznie patrzono na 160-konny ciągnik, nie bardzo chcieli, jednak tylne mosty były u nas robione. Czesi przysłali dokumentację wersji 6 cylindrowej z doładowaniem i parli ku 160-konnemu modelowi. W duchu też chciałem go mieć – zapewnia Wyglądała.

O budowę kompletnej gamy walczył także główny konstruktor ciągników ciężkich Zdzisław Mendza. Maksymalny moment obrotowy turbodoładowanego silnika sięgał 520 Nm i był dwa razy wyższy od 4-cylindrowego silnika z C-385. Konstruktorzy obawiali się o trwałość 8-stopniowej skrzyni biegów, więc zastosowali 3-stopniową. Wraz ze wzmacniaczem momentu ciągnik miał 12 biegów w przód i 6 w tył. Prędkość maksymalna pozostała 25,5 km/h.

Ursus musiał przygotować odpowiednio mocny tylny most. – Mendza widział tylko ciągniki ciężkie i szedł jak czołg. Wpadał do mnie z rysunkiem części i prosił: pan tu podpisze, o tu w tym miejscu. I z podpisaną dokumentacją zaraz biegł na prototypownię.

Któregoś dnia inżynier z prototypowni dopytywał, czy wiem, że część dokumentacji nie jest w naszym programie. Odpowiedziałem mu: jak wiesz, to po co pytasz? Robiliśmy te elementy i ten najmocniejszy ciągnik powstał bez żadnych problemów, zrobiliśmy wszystkie odlewy i ich obróbkę. To było zwieńczenie dzieła, aż się o to prosiło, tym bardziej, że model 80-konny był ciut za ciężki, a ponadto ciągnik mocy 75 KM mieliśmy w nowej, licencyjnej rodzinie. Opisane zdarzenie miało miejsce przed moim wyjazdem do Anglii, czyli w połowie lat 70. – dodaje Wyglądała.

Przyznaje, że ciężkie ciągniki nie były jego obszarem działania. – Generalnie nie rościłem sobie pretensji jako główny konstruktor do tamtej konstrukcji – podkreśla Wyglądała.

Najmocniejszy ciągnik otrzymał tylne opony o szerokości 18,40 cali, o 1,5 cala większej niż w C-385, przy niezmienionej średnicy osadzenia 34 cali.

Produkcja Ursusa 1604 ruszyła pod koniec 1979 roku.

Podziękowania dla: Ryszarda Bartza, Kazimierza Dei, Witolda Głowani, Tadeusza Gruszczyka, Mariana Sumana, Jerzego Wyglądały, Wojciecha Ziółka oraz Domu Kultury Portiernia w Ursusie, który kultywuje historię producenta ciągników.

 

T&M nr 7-8/2024

Tekst: Robert Przybylski

    okładkana stronę   okładka 10 2022   okladka   okładka fc   wwwokladka   okładka1   okładka 5 www

OBEJRZYJ ONLINE