Uta wrzesień

loga na www miedzy banery

Intercars październik

loga na www miedzy banery

Eurowag

loga na www miedzy banery

BOSCH BX 2024 truck 1170x150

loga na www miedzy banery

Goldhofer

loga na www miedzy banery

tomtom

loga na www miedzy banery

MAN TGX MY24 Banner 1170 x 150

loga na www miedzy banery

Fuchs

loga na www miedzy banery

Prometeon luty

loga na www miedzy banery

hella wrzesień

loga na www miedzy banery

Kaessbohrer wrzesien

loga na www miedzy banery

1150x300 Actros L

loga na www miedzy banery

onturtle 1150x150 10 2024

Karnawał „Solidarności”

Załoga tczewskiej fabryki okazała się bardzo aktywna w okresie „Solidarności”, doprowadziła nawet do zmiany dyrektora naczelnego zakładu.

Prezes Rady Ministrów Edward Babiuch wygłosił 15 sierpnia 1980 roku przemówienie przed kamerami TVP. Przyznał w nim, że począwszy od lipca, w szeregu miejscowości, zakładów produkcyjnych i przedsiębiorstw komunalnych „mieliśmy do czynienia z okresowymi przerwami w pracy. Dziś zjawiska te w szerszej skali wystąpiły w Gdańsku”.

„Nie ukrywaliśmy i nie ukrywamy, że sytuacja gospodarcza kraju jest skomplikowana, a na wielu odcinkach bardzo trudna.” (…) „Zadłużenie naszego kraju osiągnęło poziom, którego w żadnym wypadku nie wolno przekroczyć. (…) Skala podjętych inwestycji, a także niezbędnych zakupów zbóż i pasz zdecydowanie przerosła możliwości gospodarki narodowej.”

Następnego dnia I sekretarz KW PZPR w Gdańsku Tadeusz Fiszbach wygłosił przemówienie radiowe i telewizyjne do mieszkańców Trójmiasta. Apelował w nim o powrót do pracy. Nie poskutkowało, stoczniowy nadal strajkowali i 21 sierpnia rozpoczęła pracę Komisja Rządowa. Jej przewodniczący, wicepremier Mieczysław Jagielski w oświadczeniu stwierdził: „Biuro Polityczne i Prezydium Rządu powołało mnie na przewodniczącego komisji, której zadaniem jest rozpatrzenie problemów Wybrzeża Gdańskiego, postulatów i wniosków zgłaszanych przez załogi pracownicze.”

 

Zmiany w fabryce

Strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina rozpoczął się 14 sierpnia 1980 roku, a następnego dnia utworzono Międzyzakładowy Komitet Strajkowy. „Polmowcy” początkowo przyglądali się temu, jak rozwija się sytuacja i do strajku przystąpili dopiero 21 sierpnia. Na czele Zakładowego Komitetu Strajkowego stanął Andrzej Kaszuba (konstruktor w Dziale Badań wchodzącym w skład Działu Głównego Konstruktora), a głównymi działaczami byli: Konrad Gajewski, Stefan Jędrzejczyk, Janusz Weiznerowski, Leszek Lamkiewicz, Zygfryd Freitag, Marian Stawicki, Józef Bielecki, Jerzy Skoczylas i inni.

Strajk objął prawie wszystkie wydziały. „Pracownicy biurowi udali się do domów, a reszta załogi [w tym część pracowników technicznych, inżynierów i techników związanych z produkcją – przyp. red.] rozpoczęła strajk okupacyjny i przejęła odpowiedzialność za zakład pracy. Wystawiono własne posterunki pracownicze, wprowadzono zakaz spożywania alkoholu i palenia papierosów w miejscach niebezpiecznych. W fabryce zapanował większy porządek niż w czasach poprzednich. Specjalny łącznik Leszek Lamkiewicz przywoził meldunki z siedziby MKS w Gdańsku” wspominał Zdzisław Bergiel na łamach witryny wrtoatczewa.pl.

Bergiel dodawał, że relacje między dyrekcją a strajkującymi były bardzo chłodne. „Wynikało to z buty i arogancji władzy, która myślała najpierw, że nie dopuści do strajku, a później podejmowała próby jego złamania lub zahamowania” tłumaczył Bergiel.

Do końca strajku dyrektor naczelny FPS Jędykiewicz nie przekazał robotnikom radiowęzła zakładowego. – Nie mogliśmy nadawać komunikatów na bieżąco o sytuacji strajkowej w Gdańsku – wyjaśniał frezer-modelarz z narzędziowni FPS Polmo i jeden z przywódców strajku Mieczysław Śliwka. Dodawał, że dyrektor zakładu, a do tego działacz partyjny w Komitecie Powiatowym PZPR i wojewódzkiej egzekutywie, straszył strajkujących, że po strajkach zrobi remont i wszystkie niedobory, które stwierdzi, pójdą na konto strajkujących. „Mówili, że nie wyjdziemy z więzienia nigdy. I żeśmy zrobili jeszcze taki numer, że wszystkie magazyny oplombowaliśmy” zaznaczał Śliwka.

Bergiel wspominał, że 27 sierpnia w Zakładowym Domu Kultury odbyła się Uroczysta Msza św. Odprawił ją ks. Wacław Preiss (ówczesny proboszcz parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego) w asyście ks. Franciszka Rompy. „Wcześniej robotnicy sami wykonali lichtarze na świece oraz krzyż. Zaśpiewana na koniec pieśń „Boże, coś Polskę” wzruszyła wszystkich obecnych, którzy w tym momencie poczuli się prawowitymi gospodarzami zakładu pracy i całej Polski” opisywał Bergiel.

Śliwka podkreślał, że po zakończeniu strajku dyrektor naczelny wizytował zakład i strajkujących pochwalił. „Mówił, że życzyłby sobie, żeby cały czas w takim idealnym porządku był zakład, jak w czasie strajku. Dyscyplina była nienaruszona” zaznaczał Śliwka.

Przyznał, że po strajku w zakładzie duże były zmiany. „Dyrektor Jędykiewicz został usunięty zaraz po strajkach. Zjednoczenie z Warszawy nie bardzo chciało nam ustąpić, bo miał on duże poparcie w partii, ale pod naciskiem załogi, na wiecu w świetlicy w końcu ustąpili. A wtedy rozpisaliśmy wybory w „Polmo” do Rady Pracowniczej, która potem wybrała w drodze konkursu dyrektora naczelnego” wyjaśniał Śliwka.

 

Nowa dyrekcja

Jak zaznacza technolog i działacz Solidarności w FPS „Polmo” Tczew Ryszard Bartnik, była to jedna z pierwszych na Pomorzu Rad Pracowniczych. Jej przewodniczącym został Józef Wieteska, wówczas kierownik Działu Badań w Dziale Głównego Konstruktora. Załoga wybrała na szefa zakładowej „Solidarności” Andrzeja Kaszubę, który był głównym inicjatorem powołania w październiku 1980 roku Biuletynu Informacyjnego Komitetu Zakładowego „Solidarności” FPS „Polmo”. – Pisaliśmy w nim o bieżących sprawach związkowych, ale dużo miejsca poświęcaliśmy także historii naszego kraju, opisując białe plamy – wspomina należący do redakcji biuletynu Bartnik.

Ówczesny dyrektor techniczny fabryki, Józef Łodej opisywał tamte dni następująco: „W wyniku prowadzonej systematycznej nagonki ze strony Solidarności, w lipcu 1981 roku, odszedł z Fabryki Dyrektor Naczelny, mgr Andrzej Jędykiewicz, a jeszcze wcześniej, Zastępca Dyrektora do spraw Ekonomicznych, mgr Jerzy Gulida. Zastępcę Dyrektora do spraw Produkcji, mgr inż. Ryszarda Michałowicza, Zjednoczenie odwołało z zajmowanego stanowiska 15 kwietnia 1980 roku, powierzając mnie jego zadania. W związku z tym, utworzono stanowisko Zastępcy Dyrektora do spraw Produkcji, I-go Zastępcy Dyrektora, którego nie przyjąłem. Było to z mojej strony w pewnym stopniu aktem sprzeciwu, wobec odwołania Dyrektora Michałowicza. Taka sytuacja patowa trwała do 1 stycznia 1981 roku, kiedy to otrzymałem nominację na Zastępcę Dyrektora do spraw Techniczno- Produkcyjnych, I-go Zastępcy Dyrektora, przedsiębiorstwa państwowego: Fabryki Przekładni Samochodowych „POLMO” z siedzibą w Tczewie”.

Łodej przyznawał, że w fabryce wytworzyła się bardzo trudna sytuacja prawna. „Pozostało tylko dwóch statutowych członków dyrekcji, oprócz mnie jeszcze został Zastępca Dyrektora do spraw Handlowych, mgr Aleksander Giełdon. Każdy dokument bankowy wymagał podpisów przez co najmniej dwóch statutowych członków dyrekcji. Jeżeli jeden z nas zachorował, lub wyjechał służbowo, to nie można było załatwić żadnej sprawy w Banku. Z pięciu członków dyrekcji, pozostało nas tylko dwóch. Można sobie wyobrazić, jakie to było obciążenie fizyczne i psychiczne dla nas, w sytuacji kiedy „Solidarność” szalała. W tej sytuacji, 12 lipca 1981 roku, Dyrektor Generalny, Zjednoczenia Przemysłu Motoryzacyjnego „POLMO”, mgr Ignacy Maciejewski, powierzył mi pełnienie obowiązków Dyrektora Fabryki, zobowiązując mnie jednocześnie do protokólarnego przejęcia Przedsiębiorstwa od dotychczasowego Dyrektora FPS „POLMO” mgr Andrzeja Jędykiewicza” opisywał Łodej.

Łodej opisywał dalej: „Rada Pracownicza, zdominowana przez „Solidarność”, rozpisała konkurs na Dyrektora Fabryki. Do konkursu przystąpiło kilka osób, w tym między innymi z fabryki mgr inż. Ryszard Michałowicz, członek „Solidarności”, były zastępca dyrektora do spraw produkcji. Konkurs wygrał mgr inż. Jerzy Bogacki, Dyrektor Zakładów Okrętowych w Pucku. Ja nie stawałem do konkursu, ponieważ uważałem, że w istniejącej sytuacji, nie miałem żadnych szans, nie należałem do „Solidarności” i nie miałem zamiaru do niej wstępować” zaznaczał Łodej.

Nowy dyrektor objął obowiązki 1 września 1981 roku. „W tym też czasie, Fabryka została objęta specjalnym nadzorem wojskowym. W niektórych zakładach pracy i urzędach, działały Wojskowe Grupy Operacyjne, które miały za zadanie łagodzenie istniejących bardzo napiętych stosunków społeczno-politycznych i czuwanie nad rozchwianą atmosferą w zakładach pracy. Jedna z tych Grup Operacyjnych, miała swoją siedzibę w naszej Fabryce. Dodatkowo miała ona pod swoim nadzorem kilka innych przedsiębiorstw w Tczewie” tłumaczył Łodej.

 

Samowystarczalna fabryka

Czas „Solidarności” był burzliwy politycznie, ale technicznie niczym szczególnym się nie wyróżniał. – Byłem konstruktorem w dziale technologicznym i wtedy fabryka funkcjonowała normalnie. Nie odczułem zastojów lub przestojów – wspomina Roman Lewalski, późniejszy kierownik Działu Konstrukcji Narzędzi i Oprzyrządowania w ramach Działu Głównego Technologa, a także I sekretarz Zakładowej Organizacji Partyjnej.

Zakład spłacał licencję produkcją komponentów dla ZF. – Licencjodawca rygorystycznie egzekwował parametry jakościowe i wymusił wszystkie jakościowe i produkcyjne procedury u nich funkcjonujące, co weszło załodze w krew. Wcześniej było o niebo gorzej – zapewnia ówczesny technolog Ryszard Bartnik.

Dodaje, że licencja oznaczała dla pracowników inny świat. – Może dlatego, że wymusiła poważną modernizację zakładu. Pojawiły się urządzenia, których wcześniej nie było: nowe obrabiarki wskazywane przez licencjodawcę, piece do obróbki cieplnej. ZF zaproponował gazowe piece przepychowe firmy Aichelin. W nich odbywał się proces nawęglania, hartowania i odpuszczania, gdy poprzednio używane piece Efco pozwalały tylko na nawęglanie lub węgloazotowanie i hartowanie (gazem ziemnym), a odpuszczanie prowadzono na innych urządzeniach. Agregat Aichelin miał dużą wydajność, gdyż pracował w ruchu ciągłym teoretycznie przez cały rok, był zbudowany w kształcie litery „U”, co pozwalało temu samemu pracownikowi ładować i rozładowywać detale do urządzenia. Oprócz tego fabryka zakupiła 3 prasy do hartowania firmy Gleason, które zapobiegały odkształcaniu się ciekościennych detali w procesie hartowania. Głównie chodziło o elementy synchronizatora: pierścienie, sprzęgła, które były nagrzewane do hartowania w doskonałym piecu karuzelowym Aichelin z atmosferą ochronną. Urządzenia te wykazały się niezwykłą żywotnością i pracuj do dzisiaj – podkreśla Bartnik.

Przypomina, że wraz z licencją Polska kupiła wiele obrabiarek do narzędziowni.
– Dzięki temu we własnym zakresie mogliśmy wytwarzać wszystkie niezbędne do produkcji narzędzia, o najlepszej jakości w Polsce. Były to: frezy do uzębień, wiórkowniki, dłutaki, przeciągacze i wiele innych. Narzędzia te był konstruowane (liczone) w Dziale Konstrukcji Oprzyrządowania, kierowanym przez inż. Ryszarda Rutkowskiego i inż. Romana Lewalskiego. Wytwarzanie narzędzi we własnym zakresie było wymuszone brakiem w Polsce producentów tych narzędzi na odpowiednim poziomie jakościowym, niezbędnym do spełnienia norm licencjodawcy (ZF), a ceny narzędzi z importu były horrendalne. Najbardziej zaawansowanym technicznie było wykonywanie przeciągaczy, niektóre miały ponad 200 cm długości przy średnicy 270 mm i tolerancji wykonania w granicach 0,01 mm. Do obróbki cieplnej narzędzi wykonywanych z różnych gatunków stali szybkotnących zakupiono dla narzędziowni linie pieców solnych w których temperatura obróbki narzędzi przekraczała 1.200 st. C. Opanowanie tej technologii na odpowiednim poziomie jakościowym było nie lada wyzwaniem, świetnie sobie tu radził Konrad Gajewski, późniejszy czołowy działacz zakładowej Solidarności – wspomina Bartnik.

Dodaje, że zrobienie przeciągacza zajmowało kilka tygodni, na koniec były szlifowane na szlifierkach. Tych maszyn fabryka miała kilka, każda kosztowała 800 tys. dol.

Także wyposażona w nowe urządzenia kontrola jakości stanęła na wyższym poziomie. – Jakość była na pierwszym miejscu, ponieważ spłata licencji była pomyślana dostawami części produkowanymi w Polsce. Dużo z tego nie wyszło, ponieważ Niemcy rygorystycznie podchodzili do zakupów i grymasili, nie mieli też powodu do zakupów i odrzucali nasze komponenty. Rola poddostawcy jest dużo trudniejsza od finalisty. Dostawcę można zawsze zgnoić przy odbiorach. Często samemu nie osiąga się takiej jakości jak stawia się dostawcy. To dobre narzędzie do wymuszenia niższych cen. Ponieważ produkcja nie nadążała za potrzebami polskich odbiorców, nie było nacisku na eksport, polski rynek wszystko wchłaniał – przypomina Bartnik.

Zaznacza, że FPS skrupulatnie kontrolowała eksportową produkcję. – Dział doświadczalny sprawdzał każdą skrzynię pod względem hałasu i siły potrzebnej do włączenia biegów – opisuje Bartnik.

 

Niewłaściwa specjalizacja

Spełnienie wymogów licencjodawcy wymagało sporego wysiłku w czasach powszechnych braków materiałów. – Były okresy, kiedy jeden z konstruktorów zajmował się wyłącznie analizowaniem odstępstw. Niektóre niezgodne z dokumentacją wyroby dopuszczane były do montażu finalnego, niektóre odrzucane, ale spora część zwalniana była z przeznaczeniem na części zamienne. Zmiany zasadne wprowadzane były na stałe do dokumentacji konstrukcyjnej – przyznaje konstruktor Bogusław Postek.

Dyrektor handlowy FPS Tczew przyznaje, że dawały w kość braki materiałowe i wysoka jakość narzucona przez licencjodawcę. – Spłata licencji następowała komponentami, ale to było idiotyczne założenie. W ZF zobaczyłem ich zamówienia produkcyjne, które wyglądały inaczej od naszych. Według mnie nie było realnej szansy spłaty licencji ze względu na przejście Zachodu na ciężkie samochody, zatem oni produkowali coraz więcej przekładni ciężkich jak S6-90, gdy my S5-45, czyli lekkich konstrukcji – wskazuje Giełdon.

Obserwacje dyrektora handlowego zostały potwierdzone przez wyniki fabryk samochodów. Trwający od połowy lat 70. kryzys ekonomiczny sprawił, że główni odbiorcy FSP Tczew zmniejszyli produkcję, a największe spadki zanotowała FSC Starachowice, oferująca pojazdy średniej ładowności: z 25,5 tys. ciężarówek w 1974 roku do niecałych 16,8 tys. w 1980 roku, gdy w Jelczu produkcja zmalała do 9,9 tys. z 11,7 tys. w latach 1975 i 1976.

Z hal Autosana wyjechało w 1980 roku 3,7 tys. autobusów, gdy 2 lata wcześniej 4,2 tys. Łącznie finaliści przekazali w 1980 roku odbiorcom 30,4 tys. pojazdów, o jedną trzecią mniej niż w szczytowym okresie.

Zwiększona produkcja części zamiennych nie wypełniła w Tczewie ubytku produkcji na wyposażenie fabryczne.

 

T&M nr 2/2024

Tekst: Robert Przybylski

    okładkana stronę   okładka 10 2022   okladka   okładka fc   wwwokladka   okładka1   okładka 5 www

OBEJRZYJ ONLINE