loga na www miedzy banery

Interhandler kwiecień

loga na www miedzy banery

BANER Prometeon

loga na www miedzy banery

Prido

loga na www miedzy banery

BP kwiecień

loga na www miedzy banery

Banner Branzowy TGX PROMO 2025 M 01 FINAL 1170 x 150

Domy drżały

Transport ciężki zaczynał od owsa i stajni – odsłaniamy kulisy najsłynniejszych w Warszawie przewozów ponadnormatywnych z końca XIX wieku.

Regularny transport ładunków ponadnormatywnych ma w Polsce sięgające XIX wieku dziedzictwo, ściśle powiązane z rozwojem przemysłu maszynowego. Tradycja narodziła się na warszawskim Powiślu, gdzie „na specjalnym dużym transporterze, zaprzężonym w 12 par koni, wieziono powoli wagony towarowe z fabryki „Lilpop, Rau i Loewenstein” – wspominał nocne przejazdy Bronisław Dziubek w książce „Zaczynałem u Lilpopa”.

„Załadowywano je przy rogu Solca i alei Jerozolimskich, dokąd przez teren byłego młyna Blocha dochodziła specjalnie w tym celu zbudowana fabryczna bocznica kolejowa. Przeciętnie robiono 10 kursów podczas jednej nocy, czyli przewożono 10 wagonów. Domy podczas takiego transportu drżały, a obrazy na ścianach się poruszały, nie mówiąc już o hałasie, wywoływanym przez stuk tych potężnych wozów na żelaznych obręczach, toczących się po kocich łbach, i przez odpowiednie pokrzykiwania woźniców. Z pewnością wstrząsy te nie były przyjemne dla uszu i nerwów okolicznych mieszkańców, ale ponieważ powtarzało się to stale przez szereg lat, można było i do tego się przyzwyczaić” – zapewniał Dziubek.

„Do 1910 roku wszystkie wagony były wywożone z fabryki transportem konnym. Zajmował się tym przedsiębiorca Syrkus, który posiadał do tego celu specjalnie przystosowany i mocny wóz oraz stajnie z potężnymi, owłosionym zabawnie perszeronami” – opisywał przewoźnika pracownik Lilpopa.

Przewozy wagonów musiały być wykonywane nocą z uwagi na duży ruch uliczny za dnia. „Ruch dzienny rozpoczynał się bardzo wcześnie, gdyż już o godzinie 4 czy 5 rano. Pędziły galopem bryczki rzeźników do szlachtuza po mięso, ciągnęły furmanki nad Wisłę po piasek i żwir, liczne fury dostarczały cegłę na budowę do śródmieścia, gromadnie wyjeżdżali dorożkarze” – opisywał Dziubek. Władze miasta nie zgodziły się na dezorganizację życia całej dzielnicy przez długie i powolne zaprzęgi Syrkusa.

„Budowa mostu Poniatowskiego i ewentualne utrudnienia w korzystaniu z alei Jerozolimskich i Solca (wznoszenie wiaduktu i ślimaka) przyspieszyły decyzję budowy remiz magazynowych na Woli”. Właśnie tam, przy ul. Bema 65, Zakłady Lilpopa kupiły upadłe zakłady Rephana i przeprowadziły się do nowych, przestronnych hal, które poprzez bocznicę były połączone bezpośrednio z siecią kolejową i już nie potrzebowały usług firmy Syrkusa.

Lilpop produkował do 3 tys. wagonów kolejowych rocznie, przede wszystkim na potrzeby kolei rosyjskich. Wagon towarowy zwykły kosztował 1137 rubli, z hamulcowym 1337 rubli, do tego były cysterny i inne specjalistyczne. Łączna wartość kolejowej produkcji sięgała 3,5 mln rubli. Dyrektor zarządzający Stefan Stattler zarabiał w 1906/7 roku 400 rubli, a majstrowie warsztatowi 100-125 rubli miesięcznie. Do stycznia 1905 roku robotnicy pracowali 10,5 godz. dziennie (z przerwą na śniadanie i obiad), po tej dacie 9 godzin, bez zmniejszenia uposażeń.

Potężne zimnokrwiste konie pracowały nie tylko dla Lipopa. Na przełomie XIX i XX wieku w Warszawie rozwijał się przemysł ciężki, który coraz częściej potrzebował specjalistycznego transportu. Początkowo inwestorzy wznosili zakłady na Powiślu, gdzie korzystały z transportu wodnego. Jednak rosnące zapotrzebowanie na węgiel rozwijającego się miasta zachęciło do budowy połączenia kolejowego z Zagłębiem Dąbrowskim, z którego znacznie taniej niż barkami przywożono koleją rosnące ilości węgla. Tak narodziła się kolej warszawsko-wiedeńska. Właśnie kolej zachęciła warszawski przemysł do przeprowadzki z Powiśla na Wolę, gdzie łatwo można było zbudować kolejowe bocznice.

Tam też przeprowadziło się Towarzystwo Akcyjne Lilpop, Rau i Loewenstein. W roku obrachunkowym 1913/14 zatrudniało 1900 robotników. Było to największe przedsiębiorstwo przemysłu maszynowego Królestwa Polskiego, wtedy zwanego Krajem Przywiślańskim. Niewiele mniejsze, zatrudniające 1200 osób, było Tow. Akc. Borman, Szwede i S-ka.

1420 pracowników miało Towarzystwo Akcyjne K. Rudzki i S-ka. Specjalizowało się w konstrukcjach stalowych i robotach budowlanych.

Właśnie firma Rudzkiego wznosiła w Warszawie od 1904 roku tzw. trzeci most, znany dziś jako Most Poniatowskiego. Mieszkańcy Powiśla podziwiali transport masywnych elementów budowli. „Konstrukcje stalowe, ogromne kamienie i wszystko, co było potrzebne dla budowy mostu przywożono na platformach zaprzęgniętych w cztery, a czasem w kilkanaście koni” pisał warszawiak.

Most został oddany do użytku 6 stycznia 1914 roku. Budowa długiego na 506 m mostu kosztowała 3,5 mln rubli, a z 700-metrowym wiaduktem 7,2 mln rubli.

Pierwsza wojna światowa zlikwidowała warszawski przemysł i razem z nim firm transportowe. Wycofujący się Rosjanie ewakuowali z Królestwa Polskiego 155 większych zakładów, w tym z Warszawy 24 zakłady metalurgiczne oraz 11 innych fabryk, z całym materiałem, zapasami i personelem.

Rosjanie rozpoczęli przygotowania do ewakuacji we wrześniu 1914 roku. Na wschód pojechały setki wypełnionych po brzegi pociągów. Wśród ewakuowanych fabryk była także Spółka Akcyjna Fabryki Maszyn „Gerlach i Pulst.

Choć zatrudniała tylko 750 osób, to właśnie o niej władze rosyjskie, wyjeżdżając z Warszawy, wyraziły się tak: „gotowi jesteśmy cały przemysł w Polsce zostawić, bylebyśmy tylko wywieźli fabrykę Gerlacha i Pulsta”.

Gerlach i Pulst była największą fabryką obrabiarek w cesarstwie, zakład dawał 91 proc. produkcji ciężkich maszyn imperium. Stał się także wiodącym w świecie. Sukces firma zawdzięczała powierzeniu odpowiedzialnych zadań młodym ludziom, absolwentom polskich i zagranicznych politechnik.

Ta jedyna w imperium specjalistyczna fabryka obrabiarek, budowała duże maszyny na potrzeby artylerii i admiralicji, po części także kolejnictwa. Wśród asortymentu były też potężne maszyny, które mogły obrabiać detale nawet 10-metrowej długości i 3,6-metrowej szerokości oraz okrętowe, 50-tonowe wieże pancerne o średnicy pierścienia do 14 m.

Ważące nawet ponad 100 ton obrabiarki były po zmontowaniu w fabryce i sprawdzeniu funkcjonowania demontowane i przewożone koleją do odbiorcy.

W czerwcu 1915 roku gen. Szulgin przedstawił zarządowi spółki GiP rozkaz ewakuacji w głąb cesarstwa, dając do pomocy oddział saperów, pracujący na 3 zmiany. W 3 tygodnie załadowali całą fabrykę na trzysta kilkadziesiąt wagonów i wysłali do Charkowa.

Dyrektor konkurencyjnych zakładów obuchowskich M. Kisielew stwierdził: „Należy wywieźć do Rosji nie tylko maszyny, lecz ducha tej fabryki, ten ostatni nie powróci już nigdy do Polski”.

Wydawało się, że Kisielew wygrał. Gdy ostatni żołnierze rosyjscy wymaszerowali z Warszawy, powietrzem targnął potężny wybuch – Rosjanie wysadzili most Poniatowskiego.

Duch jednak powrócił wraz z robotnikami i kadrą techniczną, którzy zbudowali fabrykę obrabiarek w Pruszkowie oraz Fabrykę Karabinów na miejscu GiP w Warszawie. Odrodził się także ciężki transport, choć już nie używał zimnokrwistych perszeronów.

Robert Przybylski